Nieważne ile trupów, ważne, czy były zaplanowane


Koronawirus nas zaskoczył. Jak coś nas zaskakuje, to staramy się przede wszystkim odzyskać kontrolę nad otoczeniem. Jedni robią to poprzez wykupywanie całej srajtaśmy z okolicy, inni przez próby tłumaczenia sobie przyczyn epidemii, tak, żeby otoczenie znowu zaczęło się układać w logiczną całość. Nie mam tu na myśli prawdziwej historii epidemii, ale tę „prawdziwą” – uwzględniającą masonów, Putina, Rothschildów, albo reptilian. Generalnie – ktoś nam zafundował wirusa, żeby osiągnąć swoje cele – władzę nad światem, redukcję populacji, wymuszenie nawyków higieny osobistej – co tam akurat NWO ma w agendzie. Tego typu teorie spiskowe zawsze muszą się opierać na czymś powszechnie widocznym, pozornie nielogicznym, czymś, co się nie klei „na chłopski rozum”. Dla płaskoziemców to pozorna płaskość powierzchni wody, dla antyszczepionkowców podejrzany przymus szczepień, a dla miłośników chemtrailsów chmurki na niebie. Jak chodzi o koronawirusa, podejrzana jest kwarantanna i dość histeryczna reakcja świata na chorobę, która zabija podobną ilość ludzi, co zwykła grypa (procentowo). No bo jak wytłumaczyć gwałtowną reakcję rządów na coś, co ma śmiertelność podobną do choroby, która dotyka nas co roku? Dlaczego wydajemy na nią tyle pieniędzy, które mogłyby pójść na walkę z dużo bardziej śmiertelnymi chorobami? Moja odpowiedź (uwaga, to tylko teoria) brzmi: Batman i artyleria. A konkretnie?

W drugiej części trylogii Nolana jest słynna scena, w której Joker wyjaśnia, jak działa społeczeństwo: „Nikt nie panikuje, dopóki wszystko idzie zgodnie z planem, nawet jeśli plan jest przerażający”. Innymi słowy, na śmierć w wyniku grypy, czy nowotworu jesteśmy przygotowani. Jako społeczeństwo, mamy założony plan liczby zmarłych, chorych, łóżek gotowych w szpitalach, lekarzy i pielęgniarek gotowych do działania. Więc nie tylko jesteśmy psychicznie przygotowani na śmierć pewnej liczby ludzi, ale jesteśmy przygotowani również organizacyjnie i finansowo. Tak długo, jak długo umieramy na grypę, wszystko idzie zgodnie z planem. Rzecz ma się inaczej w obliczu choroby, której nikt nie wkalkulował w społeczne koszty: umrze kilka procent więcej ludzi niż zazwyczaj, ale te kilka procent to dziesiątki tysięcy łóżek szpitalnych i tysiące pracowników służby zdrowia, których społeczeństwo nie uwzględniło w swoim planie. I wtedy zaczyna się panika, wybieramy rozwiązania drastyczne, czasem głupie, ale takie, które pozwolą w miarę szybko powrócić do ram wytyczonych przez nasze plany. Oczywiście pojawia się argument, że ci, którzy umierają na koronawirusa, są w olbrzymiej większość chorzy na coś innego, albo bardzo starzy, więc nie ma wielkiej różnicy, czy umrą teraz, czy za kilka miesięcy. Ale to niczego nie zmienia – oni nie mieli umrzeć dzisiaj – mieli umrzeć za pół roku, rozłożyć się w krzywej statystycznej i przejść do wieczności możliwie zgodnie z przyjętymi z góry procedurami. Nie taki był plan i dlatego rządy reagują gwałtownie w obawie przed chaosem, nawet jeśli różnica między chaosem i porządkiem jest tylko w papierach.


A artyleria? Na kanale pewnego historyka znalazłem ciekawy fakt: otóż obliczono, że przy ostrzale artyleryjskim, straty w ludziach wynoszące 5% stanu osobowego redukują zdolność bojową jednostki o połowę, a wynoszące 10% praktycznie wyłączają jednostkę z walki. To nie fizyczne straty decydują o efekcie ostrzału, ale psychika żołnierzy. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że podobna prawidłowość odnosi się do gospodarki: straty w ludziach wynoszące kilka procent, mogą przełożyć się na dziesiątki procent liczone w PKB. Ktoś zapyta: ale dlaczego? przecież gospodarka to twardy pieniądz, czysta matematyka, nie ma tam miejsca na psychologię i tym podobne pierdoły, więc z jakiej racji czyjś strach ma zabić gospodarkę? Otóż, ekonomia, to niemalże CZYSTA psychologia. Poszlaki widzimy praktycznie wszędzie, zarówno w skali mikro i makro – obecnie emitowany pieniądz traktujemy jak coś stałego, a jest w rzeczywistości wyłącznie obietnicą jakiejś instytucji, że ten papierek jest więcej warty niż farba, którą go zadrukowano. Jeden z głównych wskaźników koniunktury (PMI) powstaje w tej sposób, że się pyta grupę menedżerów, czy ich zdaniem jest lepiej w danej branży, czy gorzej, żadnych liczb, po prostu pytają bandę kolesi, czy ich zdaniem jest dobrze, czy źle. Giełda wycenia spółki w oderwaniu od ich realnej wartości – rządzi tam chciwość  i strach, a firma może w przeciągu tygodnia stać się dwa razy więcej warta niż była, mimo, że nic się w niej nie wydarzyło. Wreszcie, żeby nie było, że my, konsumenci, jesteśmy tacy racjonalni, byle ciuch może zacząć kosztować trzy razy więcej, jeśli się naklei na niego jakieś znane logo. Generalnie w gospodarce, emocje i psychologia odgrywa olbrzymią rolę, cóż się zatem stanie, jak z tej gospodarki zniknie 1% konsumentów? Ilość firm, które znikną nie będzie proporcjonalna, bo będzie musiała się zmierzyć nie tylko z tym spadkiem popytu, który wynika z 1% zmarłych, ale z kilkudziesięciu procent tych, którzy zmienią swoje zachowania pod wpływem tego jednego procenta. A wtedy kostki domina zaczną lecieć i gospodarka zacznie się zapadać w trudny do przewidzenia sposób. Czy będzie inaczej w przypadku kwarantanny – oczywiście nie. Ale mogę sobie wyobrazić, że zatrzymanie kraju na 2 miesiące spowoduje globalnie mniejsze straty, niż pozwolenie na śmierć 1% ludności.

Trzeba pamiętać, że ogólnie w podejściu społeczeństwa do śmierci nie ma niczego logicznego. Dlaczego jedna katastrofa lotnicza powoduje uziemienie setek samolotów tego samego typu, podczas gdy w wypadkach samochodowych ginie bez porównania więcej osób? Bo w samochodach ginie się codziennie i po cichu, a katastrofa lotnicza jest medialna, omawiana przez cały świat i ginie w niej wiele osób na raz. Dlaczego Steven Spielberg nakręcił „Szczęki”, a nie „Kopyta”, skoro dziesięć razy więcej ludzi ginie pod kopytami krów niż w paszczy rekina? Bo rekin działa na naszą wyobraźnię i wygląda bardziej epicko niż przeciętna krasula. Wreszcie, dlaczego napiętnujemy pijanych kierowców, mimo że odpowiadają za 13% wypadków śmiertelnych (co niewiele różni się od ogólnego szacowanego procenta pijanych kierowców, który wynosi bodaj 6%), a nie napiętnujemy przekraczania prędkości i nieustępowania pierwszeństwa przejazdu, które łącznie powodują połowę wszystkich wypadków? Bo na gazie relatywnie mało ludzi jeździ, a przekraczają prędkość wszyscy – łatwiej nam potępić coś, czego sami nie robimy. Więc niczym niezwykłym jest to, że w obliczu tej epidemii nie kalkulujemy na chłodno, tylko podejmujemy decyzje pod wpływem emocji.

Czy zamknięcie całego kraju w areszcie domowym jest lepsze, niż przyjęcie na klatę milionów chorych i setek tysięcy zmarłych (czy choćby dziesiątek tysięcy)? Nie mam pojęcia. Ale oba rozwiązania są tak samo logiczne. Nie trzeba ukrytego planu, który kryje się za postępowaniem rządów, nie trzeba spisku, żeby wytłumaczyć jak ktoś mógł wpaść na takie rozwiązanie. Więc nie ma potrzeby dopisywać „prawdziwej” historii do tego, co się obecnie dzieje.