Ofiary nie lubią innych ofiar


Jakiś czas temu podniósł się szum wokół Mike’a Tysona, a konkretnie wokół jego wypowiedzi na temat Powstania Warszawskiego. W dużym skrócie, powiedział on, że gówno wiemy o ucisku i zniewoleniu i że nikt tak bardzo jak murzyni nie doświadczył cierpienia. Czy ma rację, czy nie, pomijam milczeniem, bo o tym debatują wszyscy oburzeni, ale jego słowa dały mi do myślenia pod innym kątem – licytowania się na największych pokrzywdzonych przez dzieje cywilizacji.

Murzyni w Stanach uważają się za najbardziej pokrzywdzonych przez nowożytną historię z powodu niewolnictwa. Murzyni w Afryce, za najbardziej pokrzywdzonych z powodu kolonizacji. Indianie z powodu odebrania im ziem i zamknięcia w rezerwatach. Żydzi z powodu Holocaustu i II Wojny Światowej. Wreszcie Polacy z powodu zaborów, II wojny Światowej, Wołynia i Żelaznej Kurtyny. I wszystkie te grupy niechętnie reagują na twierdzenie, że ktoś poza nimi mógł doświadczyć bycia ofiarą. Nie ma solidarności, jakiej moglibyśmy się domyślać u tych uciśnionych przez drugą połowę cywilizacji – bardziej wyrachowaną, bezwzględną i ostatecznie zwycięską.

Bycie ofiarą można postrzegać na dwa sposoby. Po pierwsze, można uznać, że cały świat sprzysiągł się przeciw nam, przegraliśmy w nierównej, beznadziejnej walce i nic absolutnie nie mogliśmy zrobić – tylko ulec. Ale w tym patrzeniu na bycie ofiarą jest coś szlachetnego, usprawiedliwiającego nasze sponiewieranie tym, że trzeba całego świata, by rzucić nas na kolana. Po drugie, można przyznać, że przegraliśmy, mieliśmy silniejszego przeciwnika, byliśmy słabsi i ktoś to wykorzystał, zniewolił nas lub wytępił. Ta opcja jest dużo mniej szlachetna, bo znaczy tylko tyle, że jesteśmy wśród przegranych – nie ma w tym niczego szlachetnego. Oczywistym jest, że każda ofiara dużo chętniej będzie postrzegać siebie przez pryzmat tej pierwszej narracji. Ale żeby ona miała sens, ofiar nie może być zbyt dużo. Jeśli co drugi naród, czy społeczność na świecie będzie mogło opisać siebie jako ofiarę, to tracimy na wyjątkowości i ta druga narracja, narracja „loserów”, przebija przez patynę męczeństwa. Więc naturalnym odruchem jest pomniejszanie ofiary innych. To nadaje nam wyjątkowość i sens naszego cierpienia. Sam pamiętam, że kiedy słyszałem o francuskim ruchu oporu od młodych Francuzów, brał mnie pusty śmiech. I nawet dzisiaj, kiedy słyszę narrację Niemców, że oni również byli ofiarami, to się krew we mnie gotuje, jak mogą porównywać swoje cierpienie z naszym. I nie widzę wyjścia – ofiara zawsze będzie niechętna innym ofiarom, prawdziwym, czy nadmuchanym.

Jest tylko jedno sensowne rozwiązanie, jak chodzi o poradzenie sobie z odium ofiary światowej historii. Trzeba przestać być ofiarą.