Mój najlepszy przyjaciel Stach


Opowiem Wam historię mojego najstarszego przyjaciela, Stanisława. Poznaliśmy się, kiedy byłem dzieckiem, był jednym z tych towarzyszy, którzy zawsze kręcą się w pobliżu, ale na których nie zwracamy uwagi, ot uczestnik zabaw, współsprawca wybryków oraz pomysłodawca sposobów na ich zatuszowanie. W sumie nie zauważałem go. Miał naturę histeryka – kiedy coś nabroiliśmy, wpadał w panikę, wypluwał z siebie setki pomysłów, jak wydostać się z kabały i znikał, kiedy udało się zażegnać niebezpieczeństwo (albo kiedy trzeba było ponieść karę). Właściwie to pomagał, ale nie umiałem tego docenić. Irytowało mnie jego brzęczenie i czarnowidztwo. Był pożytecznym, ale męczącym człowiekiem. Lata dzieciństwa i młodości, to był czas, kiedy w moim życiu po prostu nie potrzebowałem kogoś takiego jak Staszek. To czas, kiedy chcemy się cieszyć życiem i widzieć przyszłość w jasnych barwach, po nic mi był ktoś, kto w każdym marzeniu dopatrywał się potencjalnych kłopotów i zagrożeń.

Trudno mi sobie przypomnieć, kiedy Staszek na dobre wkroczył do mojego życia, ale wiem, żeby było to bardzo gwałtowne i nieprzyjemne. Pewnie gdzieś w czasie, gdy kończyłem studia, kiedy czas marzeń i nieskończonych możliwości (nieskończonych, bo potencjalnych) się skończył, a zaczął się czas wyborów, zamykania drzwi do niezliczonych ścieżek życia, które układamy sobie w głowie. To był czas Staszka, pojawił się i między jednym a drugim piwem, które wypijaliśmy razem, powtarzał mi do znudzenia, że muszę zacząć wybierać. Znowu, irytował, ale miał rację. Zaczynałem wybierać, odkładać marzenia na półkę, wtedy tymczasowo, nie zdając sobie sprawy, że nigdy więcej nie sięgnę ręką tej półki w innym celu, niż żeby odłożyć na nią kolejne przedmioty. Liczyłem, że Stanisław da mi spokój, odczepi się choć na chwilę, ale nic z tego – dobrał się do krytyki dokonanych już wyborów, szukał dziury w całym i próbował udowodnić, dlaczego podjęte wybory są głupie i prowadzą donikąd.

Ta sama wyobraźnia, która wcześniej tworzyła multiverse ścieżek mojego przyszłego życia, teraz została zaprzęgnięta, by kontrować chore wizje Staszka. Każdy krok był przez niego osądzany i komentowany. W końcu nie chciałem go już słuchać. Ale nie mogłem przestać. Co więcej, coraz mniej słuchałem innych ludzi. Luźna znajomość przekształciła się w toksyczny związek, w którym nienawidziłem czarnych wizji, jakie Stachu sączył mi do ucha, ale jednocześnie nie umiałem słuchać niczego innego. Zamiast tego pojawiła się potrzeba, żeby nie słuchać niczego. Żeby się znieczulić, żeby odpłynąć. Żeby nie być tu. Spałem do późna i do późna się znieczulałem. Żeby nie skończył się dzień, bo wiem, że w nowym dniu obudzi mnie telefon od niego. Pytanie, jak planuję dzień. Stwierdzenie, że moje plany są do dupy. Próby wytłumaczenia dlaczego nie są. Po takim przesłuchaniu nie miałem siły, żeby cokolwiek zrobić. Apatia, w jaką wpadałem po takiej sesji czyniła mnie głuchym na dalsze dociekania Staszka. W końcu apatia stała się bardzo bliskim mi uczuciem, bo tylko ona sprawiała, że się w końcu zamykał, gdy widział, że go nie słuchałem. Zacząłem zachęcać i prowokować apatię, żeby dołączyła do każdego mojego dnia. Wypracowałem cały zestaw sposobów na jej wywołanie. Alkohol, gry komputerowe, Wikipedia, Youtube. Wszystko, byle tylko nie słyszeć Staszka. Niestety, czarne wizje, jakimi mnie męczył, zaczęły się realizować. Apatia powodowała, że zamiast iść do przodu, brnąłem w bezczynności, marnowałem czas i szanse. Ironiczne, bo Stanisław był naprawdę miernym wróżbitą. Niewiele z jego czarnych wizji się realizowało, bez przerwy się mylił. I mylił mnie. Racje miał tylko w tym, że na końcu drogi czeka mnie porażka, tyle że to on był jej współautorem, do spółki z moją apatią.

Wreszcie nadszedł moment w życiu, kiedy stojąc na granicy przepowiadanego mi upadku, zwróciłem się o pomoc i poszedłem na terapię. Wtedy nie dopuszczałem myśli, że chcę wyrzucić Staszka z mojego życia, myślałem tylko o tym, żeby wyrwać się z apatii, żeby wyjść na prostą. Chciałem walczyć z objawami, zakładałem, że jak rozwiążę moje problemy w pracy, to Stachu wreszcie się zamknie i da mi spokój. Jedyny sposób, jaki widziałem na wyjście z tego toksycznego związku, to udowodnić mu, że się mylił, zdeptać go, zapchać mu mordę i na koniec wyrzucić za drzwi raz na zawsze. Podejrzewam, że każdemu, kto tkwi w toksycznym związku marzy się coś takiego. Więc zacząłem na tym pracować. Potrzeba było kilku lat, żebym zrozumiał, że Staszek nie jest niczemu winny. Jego intencją nie było, żeby robić mi krzywdę, że chciał mnie chronić przed tym, co złego może się zdarzyć. I jednocześnie frustrowało go, kiedy widział jak wpadam w apatię, zmierzając ku zagrożeniom przed którymi mnie przestrzega. Więc krzyczał jeszcze głośniej – inaczej nie umiał. Zrozumiałem, że źle oceniałem mojego przyjaciela – od początku wiedziałem, że jest pożyteczny, tylko nie umiałem z nim rozmawiać. Że mam do wyboru albo z nim się pogodzić i go zrozumieć, albo do reszty pogrążyć się w apatii. Inaczej nigdy nie zostawi mnie w spokoju, będzie krzyczał mi do ucha, próbował mnie ostrzec, będzie szarpał mnie za ramię i wyrywał ze snu – bo tak robią przyjaciele. Także ci, o których nie prosiliśmy.

Teraz się zestarzałem. Ludzie starzy, nawet lekko starzy, nie powinni zbyt pochopnie wyrzucać innych ze swojego życia, bo niewielu ich już zostało. Dalej staram się zrozumieć Staszka, tolerować go, jakoś się dogadać. Wiem, że pozostanie moim towarzyszem i staram się polubić jego zrzędliwy głos. Wychodzę na balkon na papierosa i czuję, jak wlecze się za mną. Zamiast zaciskać zęby odwracam się do niego: „Witaj Stachu mój jęczący przyjacielu, z czym znowu przychodzisz?” „Problem jest.” „Jaki?” „Masz nieuregulowane rachunki.” „No tak.” „Widziałeś tego maila?” „Uhm” „Stracisz tego klienta.” „Może stracę.” „No i palisz, zamiast coś robić?” „Mam przerwę.” „Nawet jak go zatrzymasz, a jak Ci ludzie odejdą z pracy? Kto go obsłuży?” „Nie wiem.” No ale co zrobisz, jak to się zdarzy?” „Jak się zdarzy, będę myślał, ale dzięki, że zwróciłeś mi na to uwagę.”