Parlamentarny język


Pani poseł Krystyna Pawłowicz zbluzgała Marsz Szmat. Marsz Szmat i spółka poczuł się urażony. Fakt, że Pawłowicz zbluzgała cytatem z ich własnego zaproszenia, nie przeszkodził Marszowi się obrazić. Zresztą szczerze nie chce mi się dochodzić, jaki był prawdziwy przebieg wydarzeń i bluzgów, w tym akurat przypadku.

Ciekawi mnie co innego – dlaczego nikt, ale to nikt, nie zwrócił uwagi na jeden aspekt usprawiedliwienia, jakie zafundowała sobie pani poseł Pawłowicz: Użyła słów, nomen omen, nieparlamentarnych, bo użyli ich organizatorzy tego marszu. Dziwi mnie, że polityk publicznie przyznaje, że równa do dołu (dołu w jego subiektywnym odczuciu, to akurat niczego nie zmienia) i żadnego dziennikarza to nie dziwi.

Może w dziedzinie polityki też jestem starym pierdołą, ale zawsze byłem przekonany, że politycy, liderzy naszego państwa, do tego jeszcze z tytułem profesora, powinni aspirować do reprezentowania wyższego poziomu kultury i osobowości, a nie stawiać się na równi z tymi, którzy w ich mniemaniu wiele sobą nie reprezentują.

Odnośnie samego Marszu Szmat. Motywem przewodnim jest powszechne i naiwne przekonanie, że żeby takie inicjatywy odniosły skutek, muszą być głośne i kontrowersyjne, inaczej nikt o nich nie usłyszy. Same organizatorki tak twierdzą. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek potencjalny gwałciciel zaniechał swojego zamiaru, bo obejrzał/usłyszał/przeczytał o Marszu Szmat. A jeśli celem jest walka ze stereotypami, to umówmy się: każdy kto uważa, że kobieta jest w jakikolwiek sposób odpowiedzialna za bycie zgwałconą, jest debilem. A każdy, kto próbuje dotrzeć do debila skomplikowaną figurą retoryczną, jaką jest mieszana autoironii i hiperboli, siłą rzeczy również jest debilem.