Za stary na internety


Jednak stary jestem. Przynajmniej dla polskiej sceny startupowej. Do takiego wniosku dochodzę, kiedy czytam o startupach na Antywebie. Szczególnie ostatni akapit mnie osłabił, cztery zdania i cztery razy zebrałem protezę z podłogi:

Porównując sytuację startupowców brazylijskich czy indyjskich do naszej, wydaje się, że w Polsce powinno powstawać trzy albo cztery razy tyle innowacyjnych pomysłów/startupów co teraz.

Nie wiem, czemu autorowi się to wydaje. Raczej nie w wyniku porównania ludności Polski, Indii i Brazylii. Dynamika rozwoju gospodarki raczej też nie wchodzi w grę. Musi być widać jakiś czynnik X świadczący o zajebistości naszych startuperów, który się wymyka kalkulacjom takiego dziadka jak ja.

Mamy świetnych programistów, genialnych inżynierów i fundusze venture, które tylko czekają by zainwestować w czyjś rozwój.

Słowem, mamy świetnych murarzy i genialnych majstrów, dużo kasy, dlaczego tu jeszcze nie stoi Empire State Building? Jedną z największych tajemnic sceny startupowej jest przekonanie, że startupy robią programiści. Przeświadczenie z uporem traktowane jako oczywistość, zupełnie, jakby w startupie chodziło o coś innego, niż w każdym innym przedsięwzięciu. Bo na zdrowy chłopski rozum, jadąc od góry listy 100 najbogatszych Polaków:

  • Jan Kulczyk nie jest mechanikiem, ani górnikiem
  • Zygmunt Solorz-Żak nie jest dziennikarzem, ani elektronikiem
  • Michał Sołowow nie jest stolarzem, chemikiem ani kafelkarzem
  • itd. itp.

A może tych startupów w Polsce jest trzy, cztery razy mniej, niż według autora powinno,  bo robią je programiści, a nie przedsiębiorcy?

Pytanie czemu tylko nielicznym udaje się zaistnieć na scenie międzynarodowej?

Odpowiedź, bo wszędzie i zawsze na scenie międzynarodowej udaje się tylko nielicznym. Konia z rzędem temu, kto mi wymieni: jeden startup brazylijski, jeden izraelski i jeden indyjski, które osiągnęły sukces na skalę międzynarodową. Ale taki, co i w naszej Polsce można zauważyć.

Czemu na przestrzeni dwóch czy trzech lat słyszeliśmy o zaledwie kilku dużych przejęciach polskich spółek przez zagraniczne?

No i tu przyznam ze skruchą – jebłem. W jakiej rzeczywistości miarą sukcesu firmy jest bycie przejętą przez inną, większą, firmę? Nie dziwota, że nie ma globalnych startupów w Polsce, jeśli powszechne mniemanie myli przedsiębiorstwo z konkursem piękności, a pozbycie się efektów własnej pracy za kasę uważa za najwyższą formę sukcesu.

Myślę, że autor tym akapitem jednak przekonał mnie, że startupów może być w Polsce więcej, niż jest. Na pewno pierwszym krokiem w tym kierunku będzie ignorowanie niektórych autorytetów w tej dziedzinie.